Moto Bałkany 2012 – niewiarygodnie trudna końcówka
Tobiasz jest już w Polsce. Ostatnie kilometry były jednak najtrudniejszymi w jego podróży. Wrócił i żyje – to jest jego sukces. Przeczytajcie ostatnią relację.
Skorumpowani policjanci, brak paliwa, dziurawe drogi i deszcz – trudny powrót do domu.
Moto Bałkany 2012 – trudny powrót
Tobiasz i nadesłał relację tuż po wjeździe do Polski. Poprzednie dwa dni były dla niego bardzo trudne:
,,- Wyjechałem z miejsca postoju w Rumunii około 10.00. Do pokonania miałem około 1300 km do Polski. Ruszyłem spod miejscowości Fagaras i udałem się do Sibiu. Pierwszym moim celem było znalezienie smaru do łańcucha. Poprzedni skończył się już w Bułgarii. Od tamtej pory smarowałem łańcuch olejem silnikowym. Nie polecam. Oczywiście ,,lepszy rydz niż nic”, ale większość i tak od razu odpada, brudząc wszystko dookoła.
Na szczęście udało mi się, za ok. 30 zł, dostać puszkę smaru. Teraz mogłem już ruszyć w stronę Ukrainy. Moim celem była miejscowość Satu Mare, a potem przejście graniczne w stronę Berehova. Kontrola graniczna po stronie ukraińskiej jest dość specyficzna. Najpierw otrzymałem tzw. talon, spisali kim jestem i czym jadę. Potem kontrola paszportu. Piękna, czarnowłosa Ukrainka bardziej zainteresowana była swoim kolegą pogranicznikiem niż moimi dokumentami. Czekałem 10 minut na kontrolę celną. Celnik kazał mi otworzyć sakwy i kufer. Pytał, czy mam jakieś ,,tablietku”. Oczywiście, że miałem! Całe pudło.
Zatrzymany na granicy
Na granicy afera. Zostałem shaltowany na około godzinę. Przyczyną jest Ketonal. Potrzebni byli biegli, żeby ustalić, czy to na pewno ten lek i jakie jest jego działanie. Ostatecznie zorientowali się, że to nie ,,extasi”. Ponownie wzięli paszport, wstawili stempelek w talon i w drogę. Ale to jeszcze nie koniec. Przecież talon musi być jeszcze raz sprawdzony, ponownie podstemplowany i zabrany. Biurokracja.
To była najgorsza decyzja i droga całej wyprawy
Po ponad godzinie wyruszyłem w kierunku Lwowa, drogą biegnącą równolegle do granicy słowackiej. Jechałem przez Uzhorod do granicy polskiej nieopodal Przemyśla. To była najgorsza decyzja i droga całej wyprawy. Dziurawa droga biegnie w góry. Niby nic, miałem ponad pół baku paliwa, wszystko ok. Wjechałem powoli w chmury. To mgła wisi tak wysoko. Zrobiło się przeraźliwie zimno. Około 10 stopni. Nie zapominajmy, że przejechałem już około 500 km trasy przez Rumunię i część Ukrainy. Na domiar złego zaczęło padać i powoli zapadała noc.
Chciałem za wszelką cenę dojechać do granicy, a potem niech się dzieje co chce. Jechałem. Wokoło żadnej cywilizacji. Dziurawa droga zaczęła robić się bardzo dziurawa. Wyrwy w asfalcie zmuszały mnie do ciągłej jazdy na pierwszym biegu i hamowania do zera na każdej z dziur. A te miały nawet około 15 cm głębokości. Gdy wpadałem w którąkolwiek, amortyzatory dobijały do końca. Tak bardzo dziurawą drogą nie jechałem jeszcze nigdy!
Brak paliwa i ukraińscy policjanci
Na domiar złego od takiej jazdy poziom paliwa zaczął drastycznie spadać. Została rezerwa. Bardzo głęboka rezerwa. Zauważyłem zabudowania. Pytam o ,,benzin”, na co napotkana babulka oznajmia, że za 20 km jest kolejna wioska i jest tam stacja paliwa. Po drodze zatrzymała mnie milicja. Podobno kontrolują wszystkich motocyklistów, choć przecież nie ma tu żadnych. Powód kontroli to nieprzepisowa prędkość. Mandat? Przecież toczę się ledwo co na pierwszym biegu. Zażądałem, żeby pokazali mi odczyt z suszarki. Nie. Chcę do komendanta. Nagle wysokość mandatu spada z 40 na 10 euro. Ostatecznie kończy się na flaszce wódki i obietnicy, że przywiozą mi paliwo.
W zbiorniku prawie nic już nie było. Wsiadłem z nimi do starej Łady. Motor zostawiłem na obrzeżach wioski. Pojechaliśmy gdzieś, by na miejscu nalać jakiegoś syfu do butelki. Dałem im 10 euro za paliwo i na wódkę. Nie miałem hrywien. Zaczęli być do mnie przyjaźnie nastawieni. Wróciliśmy do motocykla. Odpaliłem go. Zaczął trochę inaczej pracować, ale jechał. Zaprowadzili mnie na stację z etyliną 95. Rarytas! Zatankowałem do pełna, ale nie miałem już pieniędzy przy sobie. Chciałem zapłacić kartą. Nie da się. Chyba, że kupię papierosy. Odpowiedziałem, że nie palę, ale po chwili zrozumiałem o co chodzi. Kupiłem te fajki. Niech się nimi strują.
Droga do domu – koniec wyprawy Moto Bałkany 2012
W drogę. Zaczęło coraz mocniej padać. Do tego stopnia, że nie było nic widać. Światła każdego przejeżdżającego samochodu raziły mnie tak bardzo, że musiałem zatrzymywać się, aby nie zginąć na tych dziurach. Dystans 200 km pokonałem w 12 godzin. O godzinie 2.o0 w nocy wyczerpany odprawiłem się na granicy. Z tego wszystkiego pomyliłem drogi i pojechałem do Sanoka. Tam szukałem noclegu. Nad ranem cały mokry zasnąłem w przydrożnym hotelu. Pobudka o 9.30. Wstałem rano, założyłem przemoczoną odzież i choć nadal pada deszcz nie martwię się tym. W końcu jadę do domu.